.: Strona główna
Wspólnota
 .: Kim jesteśmy?
 .: Lider wspólnoty
 .: Ksiądz opiekun
 .: Animatorzy
 .: Diakonia
Działalność
 .: Kurs Alfa
 .: Misje
 .: Modlitwy za miasto
 .: Sieć Modlitwy Wstawienniczej
Wydarzenia
 .: Terminy
 .: Rekolekcje letnie
 .: Kalendarium
 .: Historia wspólnoty
Czym żyjemy
 .: Eucharystia wspólnotowa
 .: Spotkanie modlitewne
 .: Małe Grupy
 .: Formacja
 .: Katechezy
 .: Czytania na każdy dzień
 .: Codzienna modlitwa brewiarzowa
 .: Poezja
Księgarnia
 .: Zdjęcia
 .: Mapka

 .:Linki
 .:Kontakt
 

NASZE TEKSTY, KATECHEZY I INNE

| Baby górą - trochę inaczej o kobietach |

| Jaka Ewangelizacja? |Rut - miłość bezinteresowna|

| Nie istnieją samotni chrześcijanie. | Orzeł czy... kurczak? |

| Katechezy o. Piotra Kolocha z rekolekcji w Korbielowie |


BABY GÓRĄ-TROCHĘ INACZEJ O KOBIETACH?

U Ralpha Martina wyczytałem o kobietach, że są koroną stworzenia.
Oto Stwórca wpierw powołał do istnienia materię nieożywioną, niebo i ziemię, światłość, potem rośliny zielone, określił pory roku, dni i lata. Następnym krokiem było stworzenie zwierząt: ryb, ptaków, bydła i dzikich zwierząt oraz człowieka, a dokładniej mężczyzny.
Można zauważyć, że każdy etap stwarzania wiąże się z wyższą jego jakością. Tak jakby tworzywem dla każdej następnej kategorii była kategoria poprzednia, jakościowo niższa. Mężczyzna jednak, jak się okazało, nie był na końcu tego łańcucha. Stał się zaś tworzywem dla ostatniego stworzenia, tzn. kobiety ("Bóg z żebra Adama utworzył niewiastę").
Kobieta według Martina jest na końcu stworzona, a ponieważ za każdym razem jakość stworzenia się podnosi, stąd kobieta jest stworzeniem najdoskonalszym. Słyszałem też opinię wypowiedzianą przez papieskiego kaznodzieję, Raniero Cantalamessę, że największym pięknem jest kobieta. Nie są nim piękne krajobrazy, cuda architektury, czy cokolwiek innego. Sfera emocjonalna wygląda na lepiej rozwiniętą u kobiet niż u mężczyzn. Kobiety są lepsze w wyrażaniu uczuć. Te wszystkie opinie mają wytłumaczyć przedziwny fenomen, że w Kościele jest więcej kobiet niż mężczyzn.
Cóż, mniej doskonały "On" nie lgnie tak do Stwórcy, jak doskonała "Ona". Kobiety są czulsze, bardziej kochające, ofiarniejsze, wierniejsze i bardziej wrażliwe na Boga, słowem, świętsze. W liście apostolskim "Mulieris Dignitatem" Jan Paweł II pisze o swoistym pierwszeństwie kobiety wobec mężczyzny: to ona "wyciska podstawowe znamię na całym procesie uczłowieczenia nowych synów i córek rodu ludzkiego".
Owo uczłowieczanie moim zdaniem dokonuje się nie tylko za pośrednictwem naszych mam. Jako mąż dość wcześnie zauważyłem, że to moja żona robi ze mnie mężczyznę, w jakimś sensie pomaga mi otwierać się na to, kim jestem w planach Boga, jakie jest moje powołanie jako mężczyzny. Nie ulegam więc pokusie, aby z kobietą rywalizować, czy też dawać jej do zrozumienia, że jest kimś gorszym, wykorzystując przewagę siły czy tradycyjnej męskiej dominacji.
Doceniłem ten Boży plan wobec mnie. Wiadomym jest, że do obróbki twardych materiałów korzysta się ze szlachetnego diamentu. By z surowca, którym jest mężczyzna - niekiedy twardziel - można coś wydobyć, potrzebne jest szlachetne ostrze kobiety. Wygląda jednak, że męska część ludzkości nie tak łatwo poddaje się "obróbce". W ostatnich latach docierały wieści o ruchu mężczyzn - o wielkich (kilkusettysięcznych) spotkaniach pokutnych, podczas których panowie razem stanęli przed Bogiem, by prosić o przebaczenie męskich grzechów. A jest ich wiele, szczególnie przerażają te, które godzą w prawidłową egzystencję rodziny. Nie jest ludzkim porzucać swoją odpowiedzialność za siebie i bliskich, a w dodatku, z zaniedbanej swojej odpowiedzialności rozliczać innych.
Czyż my mężczyźni nie powinniśmy przebudzić się ze snu?

Artykuł pochodzi z czerwcowego numeru gazetki "Królowa Pokoju".

do góry


JAKA EWANGELIZACJA?

Pewien dziewiętnastowieczny kaznodzieja uczynił listę 100 osób niewierzących, które znał i przez całe swoje życie modlił się za nie. 96 spośród nich nawróciło się za jego życia. Pozostałe cztery podczas jego pogrzebu. Nie jest to odosobniony przypadek skuteczności wytrwałej modlitwy. Modlitwa za innych jest wyjątkowo mile widziana przez Ojca Niebieskiego. A ta, której celem jest nawrócenie człowieka, posiada chyba klauzulę szczególnego uprzywilejowania.

Nowina o Królestwie Bożym jest naprawdę dobrą nowiną. Dlatego całe zastępy chrześcijan starają się ją głosić wytrwale i z ogromnym poświęceniem. Sposobów głoszenia jest wiele, chociażby dlatego, że każdy głoszący jest inny, inaczej obdarowany. Nie ma lepszego prezentu, jaki cały Kościół i poszczególne partykularne wspólnoty, w końcu pojedynczy chrześcijanie mogą ofiarować światu. Jakże często jednak ów prezent zostaje odrzucony, jeszcze przed rozpakowaniem. Być może samo opakowanie nie jest zachęcające albo, mówiąc delikatnie, odrzuca przed zapoznaniem się z tym, co kryje wewnątrz.

Św. Paweł mówi: Dla wszystkich stałem się wszystkim, dla biednych biednym, dla bogatych bogatym, dla obrzezanych obrzezanym, dla nieobrzezanych jak nieobrzezany po to, by przyjęli choć niektórzy Ewangelię. Apostoł ma świadomość, jak wielką trudność sprawia niewierzącemu przyjęcie opowieści o jakimś Jezusie- ubogim kaznodziei wzbudzającym tak wiele kontrowersji. Dlatego forma przekazu odgrywa niekiedy decydującą rolę.

Przeczytałem kiedyś nasycone żalem świadectwo pewnego Żyda, który uwierzył, że tym Mesjaszem, na którego oczekuje od wieków cały jego naród, jest właśnie Jezus Nazarejczyk. Powiada on, że krzyż, znak zbawienia i miłości dla chrześcijan, dla Żydów jest raczej symbolem nienawiści chrześcijan do Żydów. W imię krzyża zabito wielu Żydów poprzez wieki, dlatego w jego sercu krzyż rodzi negatywne uczucia. Z tego powodu nie używa słowa krzyż dla określenia narzędzia użytego do uśmiercenia jego mistrza, lecz pal.
Stawia on problem: na początku Kościół stanowili Żydzi, oni go założyli. Jezus oraz wszyscy Jego uczniowie są Żydami, pierwsze wspólnoty składają się z samych Żydów. Zostali jednak przekonani przez Ducha św., by dobrą nowinę głosić również poganom. Pierwszy sobór Kościoła zastanawia się, jak sprawić, by głoszone orędzie było do przyjęcia dla pogan. Po sporach usunięto przeszkodę, jaką stanowiłoby przyjmowanie zwyczajów żydowskich wraz z chrześcijaństwem . Dziś natomiast jest pytanie, jak Kościół przejęty przez nas, wywodzących się z pogan, mógłby ułatwić Żydom wierzyć w Jezusa jako Mesjasza bez zrywania ze swoją tradycją?

Słyszy się wiele zarzutów pod adresem nas chrześcijan. Osobiście większość z nich nie odbieram jako atak na Kościół w ramach wojny, jaka ciągle jest podejmowana przez bramy piekieł. Raczej są one wezwaniem, abyśmy zrobili coś z tym opakowaniem, w które zawinięty jest nasz prezent dla świata. Nie bez powodu Papież wzywa do nowych form i metod głoszenia Ewangelii, bo choć treść przekazu nie zmieniła się od początku, to jednak zmiany zachodzące w społecznościach ludzkich wymuszają również zmiany w sposobach głoszenia.

Każda epoka obnaża jakieś słabe strony chrześcijaństwa. Za to trzeba być wdzięcznym, gdyż samemu tak trudno zdobyć się na samokrytykę. Myślę, że szybkie reagowanie na krytykę może pomóc zrozumieć nam, jaki język jest dziś skuteczny dla przekazu orędzia chrześcijańskiego. Nasze słabe miejsca, na które zwracają w danym momencie uwagę niewierzący, komunikują nam, na co szczególnie człowiek jest dziś wrażliwy, co go porusza. Bowiem orędzie ma sens wtedy, gdy odnosi się wyraźnie do tego, czym żyje dany człowiek. Przykładem może być kryterium autentyczności. Wielu otworzy się na Ewangelię, ale wpierw muszą zobaczyć, że to, co jest głoszone, współgra z życiem głoszącego. Nie zawsze brak autentyczności szkodził głoszeniu, tak jak dziś.

Ciągle porusza mnie słowo wypowiedziane przez Jezusa: Popatrzcie, jak żniwo bieleje na polach, proście Pana żniwa, by posłał robotników. Ze żniwem nigdy nie było problemu, zawsze z robotnikami.

do góry


RUT - MIŁOŚĆ BEZINTERESOWNA

Jest w Biblii księga, która opisuje przykład niespotykanej miłości. W mojej tysiąclatce są to strony od 255 do 257. Miłość owa zaskakuje z dwóch powodów. Po pierwsze, jest głęboko bezinteresowna. Po drugie,nie jest to miłość oblubieńcza między mężczyzną i kobietą, ale miłość, jaką synowa darzy teściową. Pokrótce przytoczmy dzieje owej miłości.

Gdy w Betlejem Judzkim zapanował głód, pewna rodzina udała się do ziemi Moab, by tam szukać poprawy losu. W owej krainie dwóch synów Elimeleka i Noemi ożeniło się. Ich wybranki to Orpa i Rut. Po dziesięciu latach jednak i Elimelek i jego synowie zmarli. Noemi postanawia powrócić do Judy. Namawia swoje synowe, by pozostały w swoich rodzinnych stronach i na nowo ułożyły sobie życie, lecz Rut odmawia. Wypowiada wówczas owe często przytaczane słowa podczas ślubów: "Gdzie ty pójdziesz, tam ja pójdę, gdzie ty zamieszkasz, tam ja zamieszkam, twój naród będzie moim narodem, a twój Bóg będzie moim Bogiem".

Wiele zaskakuje w owym tekście. Oto parę moich wrażeń. Po pierwsze istnieje olbrzymi kontrast między tym, jak postrzega się w obiegowej opinii teściową. Relacje z teściami są tematem wielu złośliwych kawałów. Zaskakuje więc postawa Rut - jej oddanie swojej teściowej. Tym bardziej można dostrzec, że jest ona bezinteresowna. Poświęca swoje życie kobiecie, której przyszłość jest niepewna, która poza tym naznaczona jest nieszczęściem.

Po drugie, widać, jak sam Bóg troszczy się o Noemi, dając jej taką synową. Można powiedzieć, że nawet w najgorszej życiowej tragedii Bóg chce się o nas troszczyć. Stracić męża i synów to stracić wszystko, to wielkie nieszczęście. A jednak pojawia się małe światełko. Od małych światełek się zaczyna.

Po trzecie, Rut, choć poganka, staje się zaczynem uzdrowienia dla narodu wybranego i w końcu dla całego świata. Liczy się jej serce, nie pochodzenie. Rut znów wychodzi za mąż, tym razem w Betlejem. Jej prawnukiem jest Dawid, władca najbardziej ceniony i lubiany w Judzie i Izraelu, u którego widać serce prababki - bezinteresowność.

I wreszcie trzeba powiedzieć, że Jezus Chrystus, Zbawiciel świata, pochodzi z rodu Dawida. Stąd widać olbrzymią bezinteresowność w życiu naszego Pana. To,co u Rut zadziwia, u Jezusa porywa nas i zachwyca. Bezinteresowność to cecha w miłości, która sprawdza jej autentyczność. Nie było większego odkrycia w moim życiu niż to, że Boża miłośc jest za darmo, bez żadnego interesu ze strony Boga.

Czytam tę piękną księgę, w której nieszczęście pewnej kobiety o imieniu Noemi zostało przemienione dzięki bezinteresownej miłości Rut, jej synowej, w błogosławieństwo o uniwersalnym zasięgu. Zaczynam inaczej patrzeć na moje nieszczęścia, bo przecież, gdy staną się krzesiwem dla nowego porywu bezinteresowności, to mogą okazać się błogosławieństwem. Widzę też, jak przesiąknięty jestem interesownością - naprawdę potrzeba wiele łaski, by choć trochę stać się podobnym do Rut.

Artykuł pochodzi z listopadowego numeru gazetki "Królowa Pokoju".

do góry


NIE ISTNIEJĄ SAMOTNI CHRZEŚCIJANIE

Nikt nie idzie przez pustynię sam, lecz w karawanie, ponieważ sam prawie na pewno nie dojdzie do celu. Próba samotnej wyprawy jest ryzykowna, łatwo zmylić drogę pośród piasków. Trzeba by spędzić długie lata w owym nieprzychylnym miejscu by nauczyć się odróżniać przecież tak podobne do siebie krajobrazy.

Dla laika pustynia wszędzie jest taka sama charakterystyczne punkty są trudne do uchwycenia. Samotny wędrowiec łatwo ulega złudzeniom- zostaje oszukany przez fatamorganę. W miejscach, gdzie spodziewa się znaleźć oazę znajduje piasek. Karawanie towarzyszy doświadczony przewodnik, który zna podstępy pustyni, zna drogę, wie o piasku wszystko. Kroczy prostą drogą, nie może pozwolić sobie na kluczenie, by nie stracić sił, zapasów wody i pożywienia.

Kiedy Pan wyprowadził swój lud na pustynię dał mu doświadczonego przewodnika- Mojżesz czterdzieści lat spędził w tym nieprzychylnym miejscu. Oczywiście gdyby ten czas dane Mu było przebywać w Egipcie gdzie przecież mógł korzystać z wszelkich wygód życia nie byłby zdolny do przeprowadzenia bezpiecznie swoich braci. Okoliczności, towarzyszące jednemu wzruszeniu, współczuciu dla poniżanego współbrata w ciągu jednej nocy z szanowanego obywatela uczyniły Mojżesza banitą. To spadło na niego nagle. Pozornie jego możliwości pomocy swojemu Narodowi stały się zerowe. Ale Boże drogi nie są naszymi, to co dla nas wydaje się końcem, klęską, dla Boga oznacza początek, przygotowanie zwycięstwa.

Tak więc Mojżesz przeżywał swoją klęskę, doświadczał rozczarowania nie wiedząc, że to Bogu właśnie pomaga by go przygotować do wielkiej misji. Ile razy tak właśnie człowiek się czuje, jest jak glina w ręku Stwórcy. Trudno sobie wyobrazić by Mojżesz sam wpadł na pomysł by udać się na pustynię, będąc świadomym jakie zadanie go czeka. Kto jednak chce poprowadzić kogoś jakąś drogą najpierw sam musi ja przejść.

Przejście przez życie jest wyprawą przez pustynię. Można tu spotkać wiele wydeptanych krzyżujących się i rozbieżnych ścieżek. Niektóre dla zmylenia zostały zastawione jako pułapki i prowadzą do zguby. Na pustyni można zostać napadniętym przez złoczyńców gdy się jest samemu jest się łatwym łupem. Mimo, że ta prosta wiedza o pustyni jest powszechnie znana, już na jej obrzeżach można znaleźć szkielety tych, którzy ją zignorowali. Tak więc nikt rozsądny nie przeprawia się przez pustynię sam, lecz zabiera się z karawaną. Nikt też kto chce osiągnąć zbawienie nie może kroczyć drogą życia bez braci i sióstr.

Sama natura Boga- będącego wspólnotą osób poucza, że włączając się w Jego życie włączeni jesteśmy w tą wspólnotę. Ideał nie polega na tym by być coraz bardziej niezależnym- ideałem jest współzależność- uzupełnianie się- wzajemna pomoc, służba, solidarność.

Świat nas tego ideału nie może nauczyć bo go nie zna i nie posiada. Świat ciągle nas dzieli, izoluje, napełnia nieufnością, wzajemnym lękiem, podejrzliwością. Jesteśmy zaproszeni przez Boga by przejść przez życie, które jest pustynią razem z innymi, którzy mają ten sam cel.

Zadziwiającym jest patrzeć na Jezusa, który przy różnych okazjach komunikuje, że należy do Bożej wspólnoty i ukazuje zasady stanowiące o istocie tej wspólnoty. Jezus robi tylko to co chce Ojciec, albo mówiąc o Duchu zaznacza; On mnie namaścił i posłał. Widać jak doskonale współpracują uzupełniają się. Duch Św. utorował drogę dla Jezusa, a ten przygotował pole do działania Duchowi by w dniu pięćdziesiątnicy posłać Go uczniom. Tak więc kiedy św. Jan pisze w I liście, że głosi dobrą nowinę o Jezusie, którego widział to robi to po to by włączyć nas do wspólnoty ze sobą a to znaczy tyle co być we wspólnocie z Bogiem.

Artykuł pochodzi z pażdziernikowego numeru gazetki "Królowa Pokoju".

do góry


ORZEŁ CZY... KURCZAK?

Pewien kurczak od młodości różnił się od swoich współbraci, był niekształtny i brzydki. Już jajko, z którego się wykluł, było jakieś inne, większe i brzydsze. Ale też nie czuł się nigdy kurczakiem, kiedy wyrósł wyglądał zupełnie inaczej niż jego rodzinka. Nie było mu z tym dobrze, czuł się napiętnowany. Aż pewnego razu ujrzał na niebie pięknego orła. Od razu dostrzegł swoje podobieństwo do wielkiego ptaka. Odczuł w sobie moc i odruchowo wzbił się w powietrze.

Można wysnuć wiele morałów z owej opowiastki, wszakże jeden chcę dziś naświetlić. Oto możemy pośród wielu przyziemnych spraw tego świata nie odkryć, że nasze życie przeznaczone jest do czegoś więcej. Choć jest odczuwalny jakiś głód w sercu i frustracja tym całym "kurczaczym" życiem, dopiero odkrycie Jezusa (jak owego majestatycznego ptaka kontrolującego całą sytuację na sklepieniu) może sprawić odkrycie naszej prawdziwej tożsamości.

Zostaliśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boże. To odkrycie może sprawić, że odruchowo uda nam się wzbić ponad naszą codzienność i inaczej na nią popatrzeć. Z góry wszystko wygląda inaczej. Chodzi więc o to, by zmartwychwstać razem z Chrystusem, zyskać nową mentalność, tzn. z jednej strony już cieszyć się przejawami królestwa Bożego pośród nas, pomimo to że jeszcze żyjemy w zakażonym złem świecie. A z drugiej strony oczekiwać na drugie przyjście Pana, kiedy wszystko stanie się nowe i cierpienia, i zła już nie będzie. Wiara jest jednak kluczem do tej nowej mentalności. (Trzeba uwierzyć, że się jest orłem, choć to trudne, gdy wszyscy dookoła gdaczą.)

Podobno jakieś badania wykazały, że 25% chodzących do kościoła nie wierzy w Zmartwychwstanie, tę podstawową prawdę, dzięki której Kościół w ogóle istnieje. Być może jeszcze większy procent spośród nas nie potrafi odnaleźć jakichś egzystencjalnych korzyści płynących z faktu Zmartwychwstania. Tzn. że ten fakt może być praktycznym drogowskazem na drodze życia. Jedna z takich wskazówek wynika z tego, że Zmartwychwstanie to zwycięstwo. Dla nas, Polaków, może to ważna wskazówka, gdyż wiele jest w naszej mentalności poczucia, że ciągle coś przegrywamy, że jesteśmy skazani na przegraną, widzimy siebie jako przegranych. Gdzie nie popatrzeć, to przegrywamy, nawet nasi sportowcy ciągle przegrywają. To sprawia, że nie walczymy do końca meczu, oddajemy końcówki. Żyjemy jak pod przekleństwem.

Nie mamy mentalności zwycięskiej lecz mentalność klęski. Nawet jesteśmy prorokami klęski, umiemy ją przepowiadać: "Znów się nie uda". Prorocy zwycięstwa do nas nie pasują, są nawet teologicznie niepoprawni: z życia naszego Pana najwyraźniej dostrzegamy tajemnice bolesne. Żyjemy w oczekiwaniu na klęskę jak po przepowiedni Cyganki, która wywróżyła same nieszczęścia. Tak mocno ich oczekujemy, że nie mają wyjścia, przychodzą. To dziwne, ale słyszałem kiedyś opinię na nasz temat jako Polaków, że mamy zdolność zmartwychwstawania. Można powiedzieć, że w końcu i tak zwyciężamy. To pokazuje nasza historia.

Oczywiście nie możemy patrzeć na zwycięstwo tak, jak patrzy świat. Istnieje taki cwaniacki sposób rozumienia wygranej i nie o taki nam chodzi. Np. ktoś kogoś oszukał i to go cieszy, bo myśli, że był sprytniejszy, nie widząc jednocześnie, ile przegrał. Przy okazji stracił zaufanie, przyjaciół i życie wieczne.

Zwyciężanie to nie deptanie innych, ale pokonanie grzechu, i w ten sposób szatana i śmierci. Paradoksalnie, kto straci życie dla Jezusa, ten jest zwycięzcą. I to właśnie dziwi, że patrzy się na chrześcijan jak na ludzi przegranych, nie umiejących korzystać z życia. A mówią to ci, którzy umieją łamać przykazania. Słowo Boże zapewnia jednak, że w wypełnianiu nakazów Pana jest prawdziwe życie i prawdziwe zadowolenie, i ja w to wierzę. Popatrzmy więc w górę na Chrystusa, by nabrać otuchy i znów wzbić się ponad nasze tzw. klęski. Z nim wszystkiemu się przyjrzeć i przyjąć Jego punkt widzenia, to jest nasze zmartwychwstanie.

Artykuł pochodzi z wakacyjnego numeru gazetki parafialnej "Królowa Pokoju".

do góry